Mistrz na emeryturze, jego narty na podium

Głównych bohaterów tej historii jest trzech: alpejczyk na emeryturze, czynny alpejczyk i skoczek narciarski. Pierwszy to Austriak Marcel Hirscher, drugi to Norweg Henrik Kristoffersen, trzeci to Niemiec Andreas Wellinger.

Marcel Hirscher nie ścigał się przez pięć lat. W tym czasie wygrywały za niego jego narty. I to nie tylko w narciarstwie alpejskim.

Tekst ukazał się na wyborcza.pl 18 lutego 2023 r.

Głównych bohaterów tej historii jest trzech: alpejczyk na emeryturze, czynny alpejczyk i skoczek narciarski. Pierwszy to Austriak Marcel Hirscher, ośmiokrotny zwycięzca wielkiej Kryształowej Kuli. Drugi to kiedyś wielki rywal pierwszego – Norweg Henrik Kristoffersen. Trzeci to Niemiec Andreas Wellinger, mistrz olimpijski z Pjongczangu, rywal Kamila Stocha na tych igrzyskach, rywal w najlepszym sensie tego słowa.

Co ich łączy? Narty, które produkuje Hirscher, a na których ściga się Kristoffersen i skacze Wellinger. Norweg wygrał już na nich dwa razy, niemiecki skoczek raz, w sobotę w Lake Placid. I to zwycięstwo waży może niewiele mniej od olimpijskiego złota, choć stawka zawodów była stokroć niższa. Bowiem Wellinger wrócił ze sportowych zaświatów.

Jeleń Hirschera wchodzi do gry

Marcel Hirscher w sezonie 2018/19 wywalczył ósmą z rzędu wielką Kryształową Kulę i powiedział „stop”. Przez wielu uznawany jest za najlepszego alpejczyka wszech czasów. Oprócz ośmiu Kul ma w dorobku dwa olimpijskie złota i siedem tytułów mistrza świata.

Przez kilka lat nie zdradzał publicznie, czym będzie się zajmował na „emeryturze”. Jesienią 2021 wszystko stało się jasne: Hirscher stworzył własną markę nart – Van Deer.

Skąd nazwa marki? „Van” – bo mama Hirschera jest Holenderką, „hirsch” znaczy jeleń – po angielsku „deer”.

Elita alpejczyków od dziesiątków lat ściga się na nartach kilkunastu producentów. Najsilniejsze marki to Head, Rossignol, Atomic i Salomon. Nowego gracza w stawce nie było od dekad. Wiosną 2022 było już wiadomo, że narty Hirschera zadebiutują w PŚ w sezonie 2022/23 – zdecydowali się na nie Brytyjczyk Charlie Reposo i Norweg Timon Haugan. Ale największą rybą, jaką złowił Hirscher, jest inny Norweg – Henrik Kristoffersen – jego wielki rywal z czasów, gdy walczył o swoje Kryształowe Kule.

Jeszcze przed startem sezonu Hirscher połączył siły z Red Bullem. I od tej pory marka nazywa się Van Deer-Red Bull. A do widniejącej w logo głowy jelenia dodany został czerwony byk Red Bulla. To sprowadziło kłopoty. I alpejczycy, i Wellinger na razie startują z zaklejonym logo producenta. Dlaczego? Bo podobno czerwony byk narusza zasady FIS, mówiące o tym, że na nartach może być tylko nazwa producenta. Spór trwa już piąty miesiąc i jego rozwiązania nie widać. Pikanterii sprawie dodaje jeden prosty fakt: prezes FIS Johan Eliasch łączy tę funkcję z prezesowaniem firmie Head.

Hirscher i Kristoffersen: projekt #68, Hirscher i Wellinger: projekt #1

#68 – takim hasztagiem Hirscher oznaczał na początku tego sezonu wszystkie swoje posty dotyczące jego marki nart. Zakończył karierę z 67 zwycięstwami, 68. wygraną miał mu zapewnić Kristoffersen.

Kristoffersen od zawsze jeździł na rossignolach. W poprzednich trzech sezonach nie wiodło mu się tak, jak oczekiwał. Po przejściu na emeryturę Hirschera liczył, że nadszedł jego czas dominacji. W kolejnych trzech sezonach wywalczył trzy małe kule, ale tej wielkiej, najważniejszej – Kryształowej Kuli za wygraną w klasyfikacji generalnej – jeszcze się nie doczekał.

W obecnym sezonie idzie mu dobrze. Nowe narty, choć czerwony byk na nich ciągle jest zaklejony, dodały mu skrzydeł. Sezon na van deerach zaczął w październiku pd podium w Sölden. Do dziś cel #68 zrealizował już w 200 procentach. W styczniu wygrał slalom w Garmisch-Partenkirchen, sukces powtórzył w Wengen.

W tym tygodniu może dla Van Deera wygrać pierwszy tytuł mistrza świata – na trwających właśnie mistrzostwach świata w Courchevel/Meribel rozgrywane będą konkurencje techniczne – slalom i gigant. Czyli te, które Norweg lubi najbardziej.

Wielki powrót Andreasa Wellingera

Tego, że Kristoffersen da radę – można się było spodziewać. Ale nawet najwięksi optymiści nie spodziewali się, że Hirscher zrealizuje w tym sezonie projekt #1 w innej dyscyplinie. Czyli że jego narty wygrają też zawody PŚ w skokach.

Bo Wellinger jeszcze dwa sezony temu był na sportowym dnie. Mniejsza o to, że wypadł z pierwszej reprezentacji Niemiec. Gdy szukał jakiejkolwiek nadziei na poprawę i przyjechał do Szczyrku na zawody FIS Cup – trzecia liga skoków, niżej niż Puchar Kontynentalny – to najpierw zajął 28. miejsce, a później – 45… On, pierwszy od 1994 r. mistrz olimpijski z Niemiec (W 1994 wygrał Jens Weisflogg, osiągnięcia tego nie powtórzył ani Martin Schmitt, ani Sven Hannavald). I to wszystko przed 23. urodzinami.

W Pjongczangu Wellinger najpierw wygrał konkurs na skoczni normalnej, a później, na dużej, przegrał tylko z Kamilem Stochem, i to minimalnie, o 3,4 pkt. I jeszcze pokazał klasę – polskim dziennikarzom powiedział, że Stoch wygrał absolutnie zasłużenie. A dostał takie pytanie, ponieważ w obydwu seriach skoczył dalej niż polski mistrz. Mogli się wówczas zarumienić nieco niektórzy polscy kibice – którzy po pierwszym konkursie w Pjongczangu przekonywali, że powinna liczyć się tylko łączna odległość skoków (wtedy Stefan Hula nie skończyłby konkursu na normalnej skoczni na piątym miejscu, lecz na drugim). Wellinger tymczasem był zdania, że Stoch wygrał z nim zasłużenie, ponieważ system not za styl oraz rekompensat punktowych za „gorszy” wiatr jest sensowny. Stoch skakał bliżej, ale „wiało mu gorzej”, więc zasłużył na dodatkowe punkty (Gdyby liczyły się tylko odległości, Stoch nie zdobyłby złota, lecz brąz).

Sezon poolimpijski Wellinger miał słabszy, a jeszcze po nim zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. Co to oznacza dla skoczka, domyśli się każdy, kto oglądał skoki choćby w telewizji. Stracił cały sezon 2019/20, po którym jeszcze złamał obojczyk. W kolejnym doszło do tego, że wylądował w Szczyrku na zawodach FIS Cup. A chwilę wcześniej został wycofany z pierwszej reprezentacji Niemiec, i to w szczególnie bolesnym momencie – po niemieckich konkursach Turnieju Czterech Skoczni. W Oberstdorfie był 46., w Garmisch-Partenkirchen nie przebrnął przez kwalifikacje.

Poprzedniej zimy jeszcze czasem odpadał w pierwszej serii, po sezonie przeszedł operację kolana (łąkotki) i później, szykując się do nowego sezonu, testował narty. Powiedział, że te Hirschera dawały mu „najlepsze czucie”. W obecnym sezonie najpierw zaczął zaglądać do pierwszej dziesiątki konkursów, a w miniony weekend najpierw wygrał w Lake Placid, a dzień później był drugi. Dziś wygrał zawody w Rasnovie. Może bez udziału największych rywali, ale wynik to wynik. Wszystko to na kilka dni przed rozpoczęciem mistrzostw świata w Planicy.

Anna Kwiatkowska, Marek Deryło

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *