Lucas Pinheiro Braathen nie boi się łez. W niedzielę wraca do ścigania

Czy Lucas Pinheiro Braathen często płacze? Krótką rozmowę na ten temat dość nieoczekiwanie z norwesko-brazylijskim alpejczykiem przeprowadziłam w gondoli w drodze na jego konferencję prasową, zorganizowaną na trzy dni przed jego powrotem do rywalizacji w alpejskim Pucharze Świata.

Czy Lucas Pinheiro Braathen często płacze? Krótką rozmowę na ten temat dość nieoczekiwanie z norwesko-brazylijskim alpejczykiem przeprowadziłam w gondoli w drodze na jego konferencję prasową, zorganizowaną na trzy dni przed jego powrotem do rywalizacji w alpejskim Pucharze Świata.

W czwartek austriackie miasteczko Sölden pogrążone było w jesiennej drzemce. Na ulicach nie było jeszcze tłumów kibiców – ci pojawić mieli się dopiero w piątek wieczorem. Po ulicach kręciło się za to sporo alpejczyków, widać było samochody z logami producentów nart i narciarskich federacji, a z plakatów i banerów spoglądał na przechodniów Lucas Pinheiro Braathen. W sobotę rozpoczyna się tu alpejski Puchar Świata.

Lucas Pinheiro Braathen wraca do Pucharu Świata

Lucas Pinheiro Braathen (pod takim pełnym nazwiskiem startować będzie Norweg Lucas  Braathen jako Brazylijczyk) został chłopakiem z plakatu nieprzypadkowo. Rok temu, tuż przed startem sezonu, zszokował alpejski światek ogłaszając, że kończy karierę. Miał wtedy 23 lata i w poprzednim sezonie wywalczył trofeum, o którym wielu alpejczyków marzy przez całą karierę: Kryształową Kulę za slalom. Teraz – właśnie w Sölden – wraca do gry.

Swoją konferencję prasową zorganizował w restauracji ice Q na wysokości 3048 m. n.p.m. Liczba miejsc dla dziennikarzy była ograniczona. W biurze prasowym, gdy pytałam o drogę, trzy razy panie upewniały się, czy na pewno „jestem na liście”.

Z Braathenem w gondolce

Do restauracji ice Q dostać się można tylko gondolą, która o tej porze roku jest dla turystów zamknięta. Okazało się, że mój pomysł, żeby pojechać na górę wcześniej i tam popracować (akurat ta część planu nie wypaliła) okazał się strzałem w dziesiątkę. Wysłana przez panią kasjerkę na tyły stacji gondolki trafiłam prosto do windy, którą podróżował bohater popołudnia z ekipą, która kręci film dokumentalny o jego powrocie. O nazwisko ani tym bardziej „czy jestem na liście” nie zapytał nikt. – Hej, chcesz  być w moim filmie dokumentalnym? – przywitał mnie wesoło Braathen. – No! – zareagowałam lekko zbita z tropu. – No? Maybe it means yes in German? (Nie? A może „no” znaczy tak po niemiecku?) – zażartował kamerzysta. Obruszyłam się i oznajmiłam, że jestem „from Poland”. – Ciekawe, czy Brazylijczyk wie, gdzie leży Polska – zażartowałam. Nie wiem, czy Braathen na serio pomyślał, że myślę, że tego nie wie. Ale jednak przez kilkanaście sekund zapewniał, że wie, i że bardzo chciałby nas odwiedzić. Podczas tej wymiany nie miałam pojęcia, że na razie żadni dziennikarze na górę nie są wpuszczani. I że oprócz mnie i zabłąkanego niemieckiego reportera (który chyba nawet nie był na „tej liście”) cała reszta osób podróżujących na górę to wyłącznie ekipa filmowa i dwie przedstawicielki Red Bulla. I że pewnie odzywka alpejczyka znaczyła naprawdę „hej, a co ty kobieto tu robisz?”

Wsiedliśmy wszyscy do jednej gondoli. Kamera poszła w ruch, ktoś z ekipy zadał pytanie o wspomnienia sprzed roku. Kiedy zapadła cisza poczułam się w obowiązku odezwać. – Ale tym razem obejdzie się bez łez? – zapytałam. Pytanie wyraźnie mu się spodobało. – Oj nie wiem. Jestem bardzo uczuciowym facetem. Nie wiem, czy mi się uda powstrzymać.

Ustaliliśmy, że to będą jednak inne łzy i podyskutowaliśmy chwilę o „nowoczesnej męskości” i dojechaliśmy na górę.

Przez kolejną godzinę oprócz ekipy, obsługi, mnie i niemieckiego dziennikarza w przygotowanych na konferencję pomieszczeniach nie pojawił się nikt. Zastanawiałam się nawet, czy to możliwe, żeby prasa tak po prostu zignorowała event?

Od dziennikarzy zaroiło się nagle. Okazało się, że po naszym wjeździe gondole zostały zatrzymane. I wszystkich dziennikarzy (pewnie po sprawdzeniu, czy „są na liście”) wwieziono na górę hurtem.

Po krótkiej części nieformalno-bankietowej zeszliśmy wszyscy do sali na właściwą konferencję.

– Minął rok, a mam wrażenie, jakbym rozmawiał z wami wieki temu – zaczął Braathen, nawiązując do konferencji sprzed roku.

Potem długo mówił o szukaniu wolności, o tym, że przez 18 lat udawał kogoś, kim nie jest i że chciałby inspirować dzieciaki na całym świecie, żeby nie bały się być sobą.

Lucas Pinheiro Braathen chce zabrać Brazylię na szczyt

– Dziś jestem sportowcem reprezentującym 200-milionową Brazylię… w narciarstwie alpejskim! – tym słowom towarzyszył gest wyrażający niedowierzanie. – Ten rozdział zaczyna się w niedzielę. I nie zamierzam się zatrzymać, zanim nie zabiorę brazylijskiej flagi na sam szczyt podium. Chcę pokazać światu, że możesz być kim chcesz niezależnie od tego jak wyglądasz, jak się ubierasz, skąd jesteś.

Swoje wystąpienie zakończył kokieteryjnie: – To była moja przemowa. Jestem niezły w mówieniu. Mam nadzieję, że jestem równie dobry w ściganiu się na nartach. Przekonamy się o tym już w niedzielę.

W dalszej części konferencji dziennikarze pytali Braathena o jego idoli (są nimi Ronaldinho, Steve Jobs i Dennis Rodman), o cele na ten sezon (najwyższe) i czy przez ostatni sezon śledził Puchar Świata. – Z początku nie byłem w stanie. Zająłem się innymi rzeczami, na które wcześniej nie miałem czasu: dj-owaniem, modelingiem (przekonałem się, że jednak jestem lepszym narciarzem niż modelem), podróżami. Z czasem zacząłem jednak oglądać zawody i było mi coraz trudniej się pogodzić z tym, że mnie tam nie ma. I tak w styczniu zaczął się materializować ten projekt.

Braathen opowiadał też, że w najbliższym sezonie w Brazylii będzie w końcu transmitowany Puchar Świata: – Po raz pierwszy moja brazylijska babcia będzie mogła mnie zobaczyć na żywo. I zrozumieć, o co w tym całym narciarstwie chodzi

Kiedy przyszła moja kolej za zadanie pytania, nawiązałam do naszej rozmowy w gondoli:
– Jednak obyło się bez łez – zaczęłam.

– Myślę, że to nasza rozmowa w drodze na górę mnie uspokoiła. Dziękuję – odpowiedział.

Zapytałam Braathena, czy wie, że w Brazylii jest w tej chwili dokładnie dwudziestka alpejczyków z aktywną licencją zawodniczą (14 mężczyzn, w tym on, i 6 kobiet) i czy chciałby, żeby ta liczba urosła. Odpowiedział, że taki jest plan, a jednym z jego pomysłów jest obóz dla młodych brazylijskich alpejczyków, który wiosną zamierza zorganizować w Austrii albo Norwegii.

Wiedza tajemna wprost ze strony FIS

Chwilę potem konferencja się skończyła. Pakowałam plecak, gdy podszedł do mnie mężczyzna z kamerą. – Hej, jesteś dziennikarką z Brazylii? – zapytał. – Nie, skąd, nie. Jestem  z Polski. Skąd ci to przyszło go głowy? – zapytałam.  – A bo miałaś takie szczegółowe dane o zawodnikach z Brazylii, no trudno przepraszam.

Moje niezbyt skomplikowane pytanie zaintrygowała jeszcze jednego dziennikarza. Chwilę później zaczepił mnie Austriak i spytał – z wyraźnym podziwem w głosie – skąd wzięłam takie ciekawe dane, i czy mogę mu powtórzyć, ilu dokładnie jest tych brazylijskich alpejczyków. Podałam mu odpowiedź i wytłumaczyłam, że sprawdziłam to po prostu na stronie internetowej FIS. – Naprawdę? Niesamowite – odparł i zaczął wszystko, co powiedziałam, zapisywać w notesie.

  • Pierwszy start Lucasa Pinheiro Braathena w tym sezonie – niedziela, 27 października – gigant w Sölden
  • Pierwszy start w slalomie – 17 listopada, Levi

Anna Kwiatkowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *