FIS zmienia reguły „dzikiej karty”. Marcel Hirscher, bo nikt nie ma wątpliwości, że to dla niego ją wymyślono, będzie mógł z niej skorzystać 20 razy, za każdym razem musi dostać nową zgodę. A na start w finałach musi sobie zasłużyć. Nie jest też pewne, że zobaczymy go w Sölden 27 października. A to z powodu choroby i nie w pełni satysfakcjonujących przygotowań.
„Dziką kartę” FIS wymyślił po tym, gdy swój powrót po pięcioletniej przerwie do ścigania zapowiedział wielki austriacki mistrz Marcel Hirscher.
Federacja ogłosiła tę zmianę latem. „Dzika karta” to przywilej dla zdobywców Wielkiej Kryształowej Kuli, złota igrzysk olimpijskich lub mistrzostw świata, którzy zechcą po przerwie wrócić do ścigania w PŚ. Przywilej dotyczy alpejczyków, którzy na „emeryturze” byli więcej niż dwa lata, ale mniej niż 10. I przysługiwać przez cały pierwszy sezon po powrocie. Ciężko nie zauważyć, że cały pomysł został „wyszyty” pod Hirschera.
„Dzika karta” dla Hirschera mniej dzika
Według ogłoszonych wcześniej zasad „dzika karta” miała obowiązywać przez cały sezon. Teraz jednak, po fali krytyki (o której piszemy dalej), FIS zasady zmienił. Gwarantowany start i miejsce na liście ma dotyczyć tylko 20 wyścigów w sezonie (z wyłączeniem finałów). Federacja zawodnika musi o „dziką kartę” wystąpić na pięć tygodni przed zawodami. Udzielenie zgody zależy od sekretarza generalnego FIS.
Hirscher ma na razie ważną „dziką kartę” na Sölden. Ale wcale nie jest jasne, że z niej skorzysta. Ostatnio, zamiast trenować, walczył z zapaleniem oskrzeli. Sierpniowe treningi w Nowej Zelandii pokrzyżowała mu pogoda, ostatnio podobnie było na Hintertuksie. Jak informuje gazeta „Salzburger Nachrichten” doniesienia ze sztabu Hirschera są następujące: wystartuje, jeżeli uda mu się potrenować w Sölden przed zawodami. I uzna, że jest gotowy. Jeśli nie, jego debiutem może być listopadowy slalom w Levi – jeśli oczywiście FIS przyzna mu kolejną kartę.
Marcel Hirscher wraca z emerytury
„Zawsze chciałem odejść jako mistrz i uważam, że to jest najlepszy moment, żeby zakończyć moją karierę” – tym wyznaniem we wrześniu 2019 roku, kilkadziesiąt dni przed startem nowego alpejskiego sezonu, Marcel Hirscher pożegnał się z zawodowym ściganiem na nartach. Wtedy zapewniał, że jako zawodnik czuje się spełniony.
1695 dni później, 24 kwietnia 2024 r., alpejczyk oznajmił, że wraca na stoki. „Dlaczego? Bo okazało się, że ściganie się ciągle sprawia mi radość” – powiedział.
Podkreślał jednak, że nie wraca po trofea (tych ma już aż nadto): Wracam dla przyjemności. Chcę dodać parę wspomnień do kolekcji, a nie znowu walczyć o ułamki sekund.
Marcel Hirscher wywalczył już wszystko
Marcel Hirscher to arcymistrz, którego osiągnięć prędko na pewno nikt nie powtórzy. Klasyfikację generalną Pucharu Świata wygrał osiem razy, i to z rzędu. Poprzedni rekord – sześć wygranych, w tym pięć rok po roku – należał do jego rodaczki Annemarie Moser-Pröll, startującej w latach 70. ubiegłego wieku.
W jego kolekcji Kryształowych Kul oprócz ośmiu tych wielkich (za wygraną w klasyfikacji generalnej) jest jeszcze dwanaście małych, za wygranie w poszczególnych konkurencjach (Hirscher ma ich sześć za slalom i sześć za gigant). W gablotce Austriaka ważne miejsce zajmuje też dziewięć złotych medali: dwa olimpijskie i siedem z mistrzostw świata. A także 67 nagród za wygranie zawodów rangi Pucharu Świata.
Hirscher wraca po pięciu latach i wcale nie będzie najstarszym aktywnym alpejczykiem. A to dlatego, że na emeryturę przeszedł w wieku zaledwie 30 lat – dla alpejczyka to wiek co najwyżej średni. Jego ogłoszona 4 września 2019 r. decyzja wydawała się szokująca także dlatego, że Hirscher był (i ciągle jest) okazem zdrowia. Nie miał kłopotów z kolanami, plecami, nie był stałym pacjentem gabinetów ortopedycznych i centrów rehabilitacji. W narciarstwie alpejskim kontuzje są codziennością. Zdrowie – a raczej jego brak – zakończyło kariery wielu świetnych narciarzy.
Przejście Austriaka na emeryturę było sensacją. Powrót też nią jest, choć przez ostatnie pięć lat każde nagranie Hirschera w pełnym zawodniczym rynsztunku, jadącego „po bramkach” wywoływało falę spekulacji o jego rychłym comebacku.
Hirscher do ścigania wraca jednak nie jako Austriak – a Holender. Skąd ta Holandia?
Van Deer czyli holenderski jeleń
Hirscher po zakończeniu kariery zajął się produkcją nart pod marką Van Deer. Największe nazwisko, jakie pozyskał do swojej stajni, to Norweg Henrik Kristoffersen, kiedyś jego wielki rywal. Razem nie odnieśli wielkiego sukcesu – Kristoffersen zawody PŚ wygrał na van deerach tylko dwa razy. Raz na najwyższym stopniu stanął inny Norweg jeżdżący na nartach od Hirschera – Timon Haugan. Ale na tym sukcesy nowej marki na alpejskich stokach się kończyły.
Co ciekawe, Van Deer produkuje też narty do skoków – Niemiec Andreas Wellinger w ciągu ostatnich dwóch sezonów wygrał na nich cztery razy.
I pochodzenie nazwy „Van Deer”, i start w barwach Holandii wyjaśnia to, że matka Hirschera jest Holenderką. A alpejczyk ma podwójne obywatelstwo.
„Van” – to oczywiste nawiązanie do języka holenderskiego. „Deer” (jeleń) – to niemiecki „hirsch”.
„247 razy startowałem dla Vaterlandu (ojczyzny), teraz spróbuję kilka razy dla (Mutterlandu (macierzy)” – tłumaczy Hirscher w nagraniu zamieszczonym na Facebooku. Tak świat dowiedział się, że Hirscher 2.0 będzie Holendrem.
Holandia alpejską potęgą?
Na zmianę barw narodowych przez zawodnika musi wydać zgodę jego macierzysta federacja. ÖSV – austriacki związek narciarski – ogłosił, że nie widzi przeszkód. „Oczywiście żałujemy, że Marcel nie będzie startował dla Austrii. Ale rozumiemy jego powody” – powiedział na konferencji prasowej Christian Scherer, sekretarz generalny ÖSV.
Jeden z powodów zmiany barw, które podaje Hirscher, to troska o młodych austriackich alpejczyków. „Nie chcę pozbawiać ich szansy startu w Pucharze Świata. To do nich należy przyszłość, nie do mnie” – mówił. Austria ma w Pucharze Świata maksymalną dostępną liczbę miejsc, ale kolejka do nich jest długa. W kadrze są dziesiątki młodych alpejczyków, którzy czekają na swoją szansę. Za to w Holandii Hirscher miejsca nie zabierze nikomu. „Wierzymy, że taka ikona, jaką jest Marcel, może do naszego sportu przyciągnąć nowych sportowców i kibiców” – zapowiada Frits Avis, dyrektor generalny holenderskiej federacji. Pozbawiona gór Holandia ma w narciarstwie alpejskim znikome sukcesy – zawodnika lub zawodniczkę w pierwszej dziesiątce PŚ ten kraj miał do tej pory tylko dwa razy.
„Dzika karta” niezgody
Gdy FIS ogłosił pomysł z „dziką kartą” w alpejskim środowisku zawrzało.
– Ta nowa zasada to policzek dla każdego młodego alpejczyka, który musi walczyć o miejsce w pierwszej trzydziestce – austriacki trener Christian Leitner (kilka lat temu trenował Polaków) w rozmowie ze szwajcarską gazetą „Blick” nie krył oburzenia.
Wtórował mu cytowany przez tę samą gazetę szwajcarski alpejczyk Justin Murisier: – Działacze FIS lubią podkreślać, że każda zasada musi być przede wszystkim uczciwa. Teraz naginają zasady dla Hirschera, a to na pewno nie jest fair”.
Marco Odermatt doczeka się pojedynku?
Po zakończeniu ubiegłego sezonu, gdy o powrocie Hirschera nikt jeszcze nie wspominał, dziennikarz na konferencji prasowej zapytał aktualnego lidera klasyfikacji generalnej (trzeci raz z rzędu) Marco Odermatta, czy byłby w stanie pokonać Austriaka w gigancie. „To pytanie, na które niestety nigdy nie poznamy odpowiedzi” – odparł wtedy Szwajcar. – „Ale uważam, że ostatnio zrobiłem w gigancie wielkie postępy i dlatego byłoby wspaniale zmierzyć się w takim pojedynku” – dodał.
Obaj alpejczycy krótko startowali w PŚ razem, ale wtedy młodszy o osiem lat Odermatt dopiero swoją wielką karierę zaczynał.
Kilka dni temu na konferencji w Zurychu Odermatt po raz pierwszy skomentował powrót Hirschera i sprawę „dzikiej karty”. – To fajnie, że Marcel będzie mógł wystartować z 31. numerem w Sölden, przed swoją publicznością, na otwarciu sezonu. Ale taki sam przywilej przez cały sezon, w każdej konkurencji, bez względu na wyniki? Nawet ja nie mam aż takiego bezpieczeństwa.
Anna Kwiatkowska




